night time cooking

night time cooking

wtorek, 21 maja 2013

Szwecja od kuchni

     Udało nam się załapać na słoneczny i piękny dzień w Szwecji. Podobno takich dni jak ten jest tylko kilka w całym roku w Karlskronie. Pojechaliśmy odkrywać Szwecję od kuchni. Była to wycieczka "nagroda" za wygrany konkurs na Gdyński Przysmak roku 2012 (więcej o konkursie oraz zwycięskim przepisie możecie znaleźć tutaj http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Sledz-znow-gora-Jest-nowy-Gdynski-Przysmak-n62198.html ).

Naszą podróż rozpoczęliśmy od zameldowania się na terminalu promowym w Gdyni gdzie otrzymaliśmy karty pokładowe oraz karty klucze do naszej kabiny. Oczywiście nie obeszło się bez zwiedzenia każdego zakamarka promu Stena Spirit nota bene wybudowanego w Stoczni Gdańsk im. Lenina w 1987 roku. Mimo sędziwego wieku trzyma się całkiem nieźle. Na promie spotkaliśmy znajomych, którzy postanowili zwiedzić Karlskronę na rowerach obchodząc w ten sposób 40 urodziny :) Bardzo fajny pomysł. 

Musze przyznać, że pogoda w Gdyni trochę nas zmartwiła bo padał deszcz, ale dzięki darmowemu wi-fi(!) na promie udało nam się sprawdzić pogodę w Szwecji i humory nam się poprawiły.



 Z Gdyni wypłynęliśmy o 19.30. Na promie można znaleźć wiele atrakcji. Sklepy, małe kasyno, restauracje, bary, puby, dyskotekę, spa i wiele innych. Mi (jako wielbicielowi) chyba najbardziej utkwiła w pamięci ściana whisky w sklepie. A zwłaszcza mój ukochany Jameson :) 





Zmęczeni emocjami związanymi z dotarciem na prom, spotkaniem z przewodnikiem w sprawie omówienia wycieczki oraz tańczeniem w promowej dyskotece poszliśmy spać. Lojalnie zostaliśmy uprzedzeni, że zostaniemy obudzenia o godzinie 6.00 gdyż obsługa promu musi posprzątać kabiny przed dopłynięciem do Karlskrony. Ból związany ze wczesnym wstawaniem miała nam osłodzić melodia "What a wonderful world" płynąca z głośników w naszej kabinie. Nie osłodziła!!! Pierwsze co człowiek robi o 6.00 rano kiedy słyszy jakieś wyjące radio to kręci pokrętłami do regulacji głośności, aby je ściszyć,a najlepiej wyłączyć. NIE DAŁO RADY! "Zmuszeni" (żart) do wczesnego wstania spakowaliśmy się i wyszliśmy na pokład, aby podziwiać piękne wysepki, które witały nas na długo przed tym zanim wpłynęliśmy do Karlskrony.



Po dobiciu do terminala spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem i zapakowaliśmy się do autokaru, który znaleźliśmy zaraz pod terminalem. Tam poznaliśmy naszą Panią przewodnik - Panią Marzenę, która od 12 lat mieszka w Szwecji. Okazało się, że nasza grupa liczy 24 osoby w skład której wchodzili Polacy, Rosjanie, Ukraińcy i Węgrzy. Bardzo fajne było to, że autokar zawoził nas praktycznie wszędzie, a nasze bagaże mogliśmy zostawić w luku bagażowym co znacznie ułatwiało przemieszczanie się po mieście w czasie wolnym. 


Widok z autokaru

Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy była położona kilkanaście kilometrów za Karlskroną wędzarnia ryb. Przewodnikiem także okazał się Polak, który mieszka w Szwecji. Bardzo miły Pan :) Po przebraniu się w fartuchy, czepki i plastikowe buty ruszyliśmy na podbój. Mieliśmy okazję zapoznać się z historią powstania tego miejsca, całą linią produkcyjną oraz metodami wędzenia. 

Piec do wędzenia - wersja nowa
Wędzarnia wykorzystuje do wędzenia głównie olchę oraz jałowiec. Kawałki olchy wkładane są do pieca, rozpalane i następnie przygaszane, aby powstał dym. Aby utrzymać odpowiednie zadymienie w piecu wykorzystuje się zmieloną olchę, którą posypuje się palenisko. Aby nadać mięsu aromat , pod koniec wędzenia dodaje się jałowiec.

Zmielona olcha wykorzystywana do posypywania paleniska


Gałązka jałowca wykorzystywana do wędzenia

Wędzarnia używa także starych pieców, które są tam od czasów założenia wędzarni. Jak widać na zdjęciu piece swoje już przeszły. Ciekawe jest to, że większość klientów która przynosi swoje mięso do uwędzenia chce, aby było uwędzone właśnie w starych piecach. Podobno w smaku czuć dużą różnicę. Oczywiście cena za taki luksus też jest odpowiednio wyższa. Wynika to z tego, że wszystko trzeba tam robić ręcznie, a nie tak jak w przypadku nowszych pieców część jest zautomatyzowana. 


Piec do wędzenia - wersja starsza

Piec do wędzenia - wersja starsza


 Jak już wspomniałem w wędzarni można uwędzić mięso dostarczone przez siebie. W Szwecji bardzo dużo osób poluje więc sporą część mięsa stanowi sarnina lub inna dziczyzna. 

Mięso musi jakiś czas poleżeć zanim zostanie poddane procesowi wędzenia.

Wędzarnia nie zajmuje się badaniem mięsa - jedynie wędzeniem. Oczywiście mięso przed wędzeniem przechodzi kolejne etapy. Na zdjęciu poniżej widzimy mięso w solance, które po namoczeniu trafi do pieca.


Dla mnie największą atrakcją był oczywiście łosoś i inne ryby. Wędzarnia specjalizuje się w wędzeniu tej ryby na zimno i na ciepło. Trzeba przyznać, że wychodzi im to rewelacyjnie :) Po wejściu do chłodni z wózkami obłożonymi rybą poczułem się jak w rybnym niebie :) Na wózkach można było zobaczyć równiutko poukładane surowe ryby przygotowane do wędzenia oraz już uwędzone.

Solony łosoś przygotowany do wędzenia

Uwędzony łosoś potokowy

Uwędzony okoń morski

Gravlax - szwedzki specjał - surowy łosoś, doprawiony solą i cukrem (50/50) oraz świeżym koperkiem marynowany przez 24h.
Na koniec wycieczki zostaliśmy poczęstowani pysznymi rybami z moimi ulubionymi sosami musztardowymi. 

Dwa kawałki po lewej to ryba wędzona na zimno, dwa kawałki po prawej - na ciepło

Wędzarnia prowadzi oczywiście swój przyzakładowy sklep oraz coś w rodzaju baru gdzie można wypić kawę oraz zjeść coś słodkiego. No i oczywiście ryby :) Ceny - jak w całej Szwecji - wysokie, ale za taką jakość ryby uważam, że naprawdę warto wydać trochę więcej.





Po pierwszej degustacji ruszyliśmy dalej w kierunku centrum Karlskrony gdzie mieliśmy spotkać się z Hrabią :) Tak właśnie! Z Hrabią. Na schodach dziedzińca przywitała nas służąca, która na prośbę Hrabiego zapytała się z jakiego królestwa przybywamy. Odpowiedzieliśmy zgodnie, że z Królestwa Polski. 


Po czym zostaliśmy przywitani przez samego Hrabiego piękną polszczyzną z odrobiną naleciałości szwedzkich. Hrabia oprowadził nas po swoim domu pokazując nam salon, sypialnię oraz inne zakamarki pięknej posiadłości. 



W międzyczasie okazało się, że żona Hrabiego zachorowała i nie może nam towarzyszyć więc trzeba było wybrać nową Hrabinę dla Hrabiego. Oczywiście padło na koleżankę z naszej grupy :) Na koniec skorzystaliśmy z gościnności Hrabiego i spróbowaliśmy szwedzkich wódek ( cynamonowej oraz anyżowej) oraz kanapek z tradycyjnego szwedzkiego chleba z przyprawami korzennymi, masłem, serem, oliwkami oraz anchois.


Dobrze, że zaraz po tym spotkaniu był zaplanowany obiad. Nie przyzwyczajony do picia wódki o tej porze z chęcią usiadłem do obiadu w restauracji, która znajduje się tuż obok domu Hrabiego.Bardzo fajna, klimatyczna i typowo szwedzka knajpka. Mała, prosta z bardzo dobrym i prostym jedzeniem. 

Na obiad zostaliśmy poczęstowani surówką z sałaty, pomidora, ogórka i pomarańczy. Danie główne składało się z ziemniaków z wody, kotleta wołowo - wieprzowego ( coś w rodzaju mielonego z przewagą wołowiny ), zielonego groszku oraz nieśmiertelnego, szwedzkiego sosu z borówki. Mieliśmy okazję spróbować także chleba oraz masła wyrabianego przez właściciela restauracji. 






Ciekawostką jest fakt, że woda w Szwecji jest bardzo dobrej jakości i można ją pić wprost z kranu. 
Po obiedzie wypiliśmy kawę i ruszyliśmy na podbój miasta - nasz czas wolny.


Sekretem udanej wycieczki jest dobry przewodnik. Nasza Pani przewodnik poleciła nam lodziarnię na rynku w centrum, ale od razu uprzedziła nas, że czas oczekiwania w kolejce to minimum 30 minut... I tak było. Jedyną rzeczą, która utrzymała mnie w tej kolejce było zapewnienie mnie, że są to podobno bardzo słynne lody i jedne z najlepszych w Szwecji. 

Kolejka do lodziarni...Po tym jak wyszedłem kolejka była dwa razy dłuższa :)

Niesamowitą sprawą jest to, że wszystkie wafle są robione na bieżąco na miejscu. Nie ma nawet takiej możliwości, że dostanie się jakiegoś zdechłego wafla. Z jednej strony współczuję tej Pani, która siedziała przy tosterach przez cały dzień, ale z drugiej strony coś za coś.


Wracając do cen. Jeden smak w tej lodziarni kosztuje 30 SEK ( około 15 złotych ). I teraz uwaga! Jeden smak to nie jest jedna gałka, ale trzy :) I jeszcze jedno - tam gałki wyglądają inaczej. Są wielkości pięści :) Jako lodożerca dałem się namówić na dwa smaki ( 35 SEK). Nie żałuję bo lody były pyszne. Lekkie bez dużej ilości cukru. Serdecznie polecam.


 Jedząc pyszne lody obeszliśmy rynek oraz okoliczne uliczki przy okazji zwiedzając kościół znajdujący sie na samym środku rynku.








Po dwóch godzinach czasu wolnego udaliśmy się do kolejnego ( już ostatniego ) punktu naszej wycieczki - restauracji o swojskiej nazwie Kurnik. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o punkt widokowy skąd można było podziwiać panoramę całej Karlskrony.


Po dojechaniu na miejsce naszym oczom ukazało się gospodarstwo agroturystyczne. Restauracja mieściła się w budynku gdzie kiedyś był kurnik - stąd jej nazwa. Gospodarstwo prowadzone jest przez małżeństwo nauczycieli, którzy zdecydowali się porzucić nauczanie i zajęli się prowadzeniem gospodarstwa agroturystycznego. Dowiedzieliśmy się, że nawet zapisali się na kurs języka polskiego, aby mieć lepszy kontakt z odwiedzającymi ich Polakami.

Restauracja urządzona w typowo szwedzkim stylu - czyli prosto, czysto i funkcjonalnie. Duże okna oprócz światła odsłaniały niesamowity widok na olbrzymią łąkę i las. Gospodarze zajmują się hodowlą jeleni oraz produkcją wędlin (kiełbas, kabanosów, salami ) z ich mięsa. Oczywiście sprzedają też same mięso. 









Usiedliśmy przy dużych stołach. Najpierw poczęstowano nas kawą ( Szwedzi piją duużo kawy ) oraz tradycyjnym ciastkiem. Jak to przy kawie porozmawialiśmy sobie trochę z naszymi kolegami i koleżankami z grupy.


Po słodkościach przyszła chwila na degustację lokalnych produktów z jelenia.

Na talerzu znalazły się (patrząc od góry wg ruchu wskazówek zegara) salami z jelenia, kiełbasa z jelenia, kabanos z jelenia, kiełbasa z pieprzem z jelenia, chleb oraz kawałki sera.




Obok restauracji znajduje się sklepik gdzie można zaopatrzyć się w dużo fajnych rzeczy typu: pomidory koktajlowe własnej produkcji, jajka, własnoręcznie wyrabiane cukierki i soki, zioła czy pyszne ziemniaki. Wszystko ułożone nie na ladach lecz na starych drzwiach, które kiedyś pewnie służyły w gospodarstwie.










Obok domu znalazło się też miejsce na małą zagrodę ze świnkami :)



Po pożegnaniu się z Kurnikiem ruszyliśmy w kierunku centrum Karlskrony. Po drodze udało się jeszcze zrobić małe zakupy. Dzień minął bardzo szybko, ale wszystko co dobre szybko się kończy. Prom przypłynął punktualnie, odprawa jak zwykle bez problemu i sprawnie. 


Karlskrona pożegnała nas przepięknym zachodem słońca. Taki widok (poniżej) mieliśmy jedząc kolację w promowym bufecie. Przez cały dzień chodzenia, jeżdżenia, jedzenia i zwiedzania praktycznie zaraz po wypłynięciu w morze poszliśmy spać. Dawno już tak szybko nie zasnąłem jak wtedy. Wyjazd uważam za bardzo udany. 


Dziękuję bardzo organizatorom konkursu kulinarnego na Gdyński Przysmak oraz sponsorowi firmie Stena Line za bardzo fajną wycieczkę. Na pewno będę wszystkim polecał :)

Ps: Chciałem również podziękować poznanej koleżance oraz koledze z Węgier za niesamowity prezent jaki mi sprawili. Podczas wizyty w "Kurniku" porozmawialiśmy trochę o naszych zainteresowaniach, no i oczywiście powiedziałem, że lubię gotować i, że bardzo podoba mi się sól, którą był posypany chleb, który tam jedliśmy. Po zakupach (jeszcze przed powrotem) okazało się, że właśnie oni znaleźli w tym sklepie taka sól i kupili mi ją w prezencie. Niesamowici ludzie! :)



Pozdrawiam po szwedzku Hejjjjj! :)













1 komentarz:

  1. Super relacja! tylko czytając o tych smakowitościach człowiek się robi niebezpiecznie głodny...

    ps. pracowałem na Spiricie i wcześniej Baltice jako elektryk to znam te promy bardzo dobrze od tej drugiej strony :) pozdrawiam, Ł.

    OdpowiedzUsuń